piątek, 26 października 2012

48 godzin - 2 rozdział



Fanfic „48 hours” autorstwa 辛辛息息
Link do oryginału: [klik]
Tłumaczone na podstawie translacji lukais
Link do angielskiej wersji: [klik]
Liczba słów: 1875
Tłumaczka: NiQusia
Beta: Nat



48 godzin


Rozdział drugi

            W Los Angeles było chłodniej niż się spodziewałem, ale oprócz tego nic mnie dzisiaj nie zaskoczyło. Po tym jak opuściliśmy samolot, całą grupą skierowaliśmy się ku strefie bagażowej. Chanyeol, Baekhyun i Jongin prowadzili naszą grupę, przez co słyszałem jedynie głośne paplanie Baekhyuna i przesadzony śmiech Chanyeola.
            Junmyeon, Kyungsoo, Jongdae i Minseok ciągnęli się tuż za nimi. Luhan i Sehun przylgnęli do siebie jak zwykle, jakby to miało zapewnić, że nikt ich nie rozpozna. Zitao szedł u mojego boku i bez przerwy narzekał, że jego kolejne zdjęcia sprzed debiutu wypłynęły do Internetu. Yixing tak jak zwykle zamykał nasz pochód ze słuchawkami na uszach, rozglądając się ciekawsko dookoła.
            Zwolniłem kroku, by Lay mógł mnie dogonić.
 - Powinieneś przestać chodzić ze słuchawkami, bo nie usłyszysz jak inni będą cię wołać – pouczyłem go. Na jego twarzy pojawiła się zamyślona mina, która po chwili zmieniła się w zrozumienie.
 - Ach, nie ma problemu – odpowiedział, ale mimo to nie zdjął słuchawek. Odwróciłem się i ponownie zalała mnie fala żalów wylewanych przez Zitao. Sam nie byłem w najlepszym nastroju z powodu bezsenności na którą ostatnio cierpiałem oraz faktu, że Zhang Yixing dostał burę od menadżera za zasugerowanie krótkiego wypadu do domu, co oznaczało, że i moje plany kilkudniowego powrotu w rodzinne strony szlag trafił.
 - O co chodzi? Masz minę jakby ktoś ci zabił rodziców. Znów źle wymówiłem jakieś słowa? – gdy czekaliśmy na nasz bagaż, Luhan zawsze rzucał takie teksty, zwłaszcza do osób, które nie miały ochoty rozmawiać.
            Zhang Yixing zdjął słuchawki i wymamrotał:
 - On tylko w ciszy płacze nad twoim życiem.
 - Moje życie było wspaniałe, szczególnie zanim cię poznałem – powiedział Luhan, rozglądając się dookoła. – A jeśli uda mi się dojść do samochodu bez żadnego zwichnięcia, moje życie będzie absolutnie perfekcyjne. Poza tym nie ogoliłeś się dobrze – burknął do Yixinga.
 - Za to ty wczoraj nie ogoliłeś nóg, czułem silną obecność męskiego zapachu dzisiaj w samolocie – odparł Yixing, poprawiając kołnierzyk.
 - O co chodzi, jesteś napalony? – zaśmiał się Luhan. – Jeśli potrafisz, powiedz to podczas jutrzejszego wywiadu.
 - Bariera językowa – Yixing pokręcił głową. – Mógłbym o tym wspomnieć w Hunan, ale LA to nie moja działka. Pozwolę żeby lider użył swojego perfekcyjnego angielskiego i w moim imieniu wyraził co czuję.
 - Moglibyście przestać być tak obrzydliwi… - na twarzy Zitao pojawiło się zniesmaczenie. – Zachowujecie się przy ludziach jakbyście byli jedną osobą, Sehun już ci nie wystarcza?
 - O czym mówicie? – wtrącił się Oh Sehun swoim zimnym, nosowym głosem.
 - O niczym ważnym – Luhan się do niego uśmiechnął. – Chcemy zyskać zgodę na krótkie wakacje w tym roku, byśmy mogli wrócić do domu.
 - Wakacje? Kiedy? Jeśli wypadną tak jak ostatnio, będę mógł cię odwieść – zaoferował Sehun.
 - Może… - Luhan posłał zabójcze spojrzenie w stronę Zitao, który cicho chichotał. – Jednak obstawiam, że na 80% nie dostaniemy zgody, skoro twój brat, Yixing dostał już burę od menadżera… Hmm, ale ten zegarek, który kupiłeś, nie jest taki zły.
 - Kupiłem go w jednym sklepie w strefie bezcłowej – Oh Sehun wygładził brwi.
 - Hej! Jak to możliwe, że nie widziałem jak go kupujesz? Kiedy go kupiłeś, dlaczego nie zabrałeś mnie ze sobą, żebym też mógł taki mieć…? – Luhan zaczął jęczeć, a Zitao jedynie przewrócił oczami.
 - Myślicie, że będzie wielu fanów? – spytał Yixing, rozglądając się w koło.
 - Myślę, że nie – odpowiedziałem również się rozglądając. Gdy tylko zauważyłem lustro, zacząłem poprawiać włosy i kołnierzyk.
 - Tak, tak, jesteś najprzystojniejszy na całym świecie – zaśmiał się ze mnie Yixing.
 - Dziękuję – odpowiedziałem mu, nie odwracając wzroku od lustra. – Pierwszy raz słyszę jak prawisz komuś takie komplementy – zamiast odpowiedzi, poczułem lekkiego kuksańca. – Ale jesteś idiotą jak zwykle.
 - IQ żadnego z was nie wzrosło zbytnio. Przykro mi to mówić, ale okres dojrzewania macie już za sobą – zaśmiał się z nas Luhan, ciągnąc za sobą swój bagaż.
 - Po wyjściu szukajcie żółtego busa, nie zgubcie się – pouczyłem resztę grupy i spojrzałem po raz ostatni w lustro, zadowolony z tego jak wyglądam. Zhang Yixing znów się rozejrzał i ponownie założył słuchawki.
            Kilka minut później znaleźliśmy się w lobby lotniska. Liczba fanów, którzy nas powitali była większa niż się spodziewaliśmy, więc mogliśmy jedynie podążać za osobą przed nami za spuszczoną głową.
 - Gdzie zniknął Yixing? – przeskanowałem tłum i zadałem pytanie Luhanowi.
 - Nie szedł za tobą?
 - Kto tak powiedział? – wciąż się rozglądałem, aż zauważyłem go zmierzającego w innym kierunku.
 - Zhang Yixing! – krzyknąłem za nim, ale przez swoje słuchawki nic nie usłyszał. Chanyeol, który widział o co mi chodzi, stanął i zaczął machać rękoma by przywołać chłopaka.
 - Yixing~ chodź tutaj, nie tam~
            Obserwowałem jak uparty Zhang Yixing kierował się w inną stronę. Westchnąłem jedynie i ruszyłem ku niemu.
 - Gdzie znów uciekasz?! – złapałem go za ramię i ściągnąłem słuchawki. – Umarłbyś, gdybyś nie mógł przez chwilę posłuchać muzyki?
            Zhang Yixing spojrzał na mnie zaskoczony i wskazał na coś, co znajdowało się za drzwiami, ku którym szedł.
 - Czy nasz żółty bus…
            Odwróciłem się i zobaczyłem jak Minseok stoi przed busem i macha w naszą stronę.
 - Za mną – pociągnąłem go w stronę, w którą kierowali się inni.
            Nigdy się nie dowiedziałem, że zdanie, którego nie dałem mu dokończyć brzmiało „Czy nasz żółty bus nie stoi tam?”

            5 minut później już wszyscy siedzieliśmy razem w aucie. W fotelu pasażera usadowił się Azjata, który mówił, że należy do personelu. Za kierownicą siedział tubylec.
 - Reszta personelu jedzie drugim busem, wszyscy jedziemy do miejsca, gdzie się zatrzymacie – wytłumaczył płynnym koreańskim. – Niedługo się spotkacie.
 - Mogę spytać – zagaił Kim Junmyeon, - gdzie się zatrzymamy i jak długo zajmie podróż?
            Mężczyzna lekko się uśmiechnął.
 - Zamieszkacie w bardzo dobrej okolicy, niedługo sami się przekonacie.
 - Cholera! Nie mogę używać telefonu w Stanach? Przecież pytałem o to, powiedzieli mi, że mogę! – Kyungsoo zmarszczył brwi i zaczął grzebać w swojej komórce.
 - Ja też nie łapię sygnału – dodał Chanyeol. – To nic takiego, może trzeba trochę odczekać… patrzcie, patrzcie! Tam wisi nasz plakat! – jego wzrok powędrował na zewnątrz.
 - Faktycznie.
 - Widocznie jesteśmy tu dość popularni.
 - Tylu fanów przyszło nas powitać na lotnisku…
            Wszyscy zebrali się przy szybie i każdy rzucił krótki komentarz. Takie przegadywanie siebie nawzajem to norma podczas naszych spotkań.
            Moją uwagę zwrócił różowy zegarek Sehuna, który nosił Luhan. Obaj właśnie dyskutowali o pierścionku Luhana. Jongin zasnął od razu po wejściu do busa, Zitao cierpliwie ćwiczył przedstawianie się po angielsku, a Chanyeol ułożył głowę na moim ramieniu.
            Zhang Yixing, który jak zwykle był w swoim świecie, nagle odwrócił się w moją stronę, co mnie lekko przestraszyło.
 - Jesteś pewien, że wsiedliśmy do dobrego busa? – spytał.
 - Co jeśli nie? – spojrzałem na niego uważnie, ledwo zauważając, że wszyscy w aucie zaczęli przysypiać. Nawet ja stałem się senny.
            Yixing również wydawał się przemęczony. Spojrzał na swój telefon, potem znów na mnie.
 - Co z tobą? Obudź się, mówię do ciebie…
 - O co ci chodzi? – nie mogłem się skupić, myślałem jedynie o wygrzewaniu się w słońcu.
 - Wczoraj… rozmawiałem przez telefon… z osobą, która nas odbierze… z lotniska… - jego głos wydawał się dobiegać z oddali. – To była kobieta…
            Ostatnie, co pamiętam, to jak zaskoczony chłopak jedną ręką lekko uderzał się w czoło, a drugą potrząsał śpiących członków. Nic więcej nie byłem sobie w stanie przypomnieć.
            Gdy się przebudziłem, jedynie Jongin już nie spał. Wszyscy leżeliśmy na dywanie w salonie. Poczułem jak coś mnie uwiera w szyję.
 - Nie baw się tym. Próbowałem już, nie da się tego zdjąć – powiedział Jongin, siadając na kanapie.
 - Kiedy się obudziłeś?
 - Jakieś pięć minut temu.
            Spojrzałem na zegar, który wskazywał dziesiątą. To znaczy, że spaliśmy ponad cztery godziny.
 - Dlaczego nas nie obudziłeś? – warknąłem, próbując obudzić Luhana.
 - To na nic – odparł beznamiętnym głosem. – Poczekaj chwilę, zaraz wszyscy wstaną.
            Miał rację, w ciągu następnych kilku minut wszyscy zaczęli się przebudzać. Zitao podrapał się po głowie i skierował do toalety, Chanyeol histerycznie zakomunikował, że zniknęła jego torba i komórka, Baekhyun zauważył jak luksusowa jest willa, w której się znajdujemy, a chwilę później zaczął jęczeć jak bardzo chce mu się pić. Sehun spytał o coś Luhana, a ten tylko pokręcił głową. Yixing desperacko próbował zdjąć pierścień, który znajdował się wokół jego szyi, podszedłem do niego i klepnąłem w ręce, sygnalizując by przestał.
            Był to dziwny salon, niezgrany kolorystycznie, w rogu przy drzwiach znajdowało się ogromne lustro, w rogu stała maszyna do tańczenia, a obok schodów znajdował się sejf, zabezpieczony kostką Rubika.
 - Co tu się dzieje? – spytał Junmyeon, podchodząc do mnie i Jongina. Potrząsnął głową, westchnął i zaczął nerwowo poprawiać włosy.
            Jongin wciąż siedział na kanapie i wpatrywał się w drzwi.
 - Żeby otworzyć drzwi wejściowe trzeba znać kod – powiedział nagle.
 - Co? To znaczy, że ktoś nas porwał? – głos Baekhyuna zadrżał, gdy ten zaczął się rozglądać za zgubionym telefonem. Bez skutku.
 - Już odkąd wsiedliśmy do tego busa, coś mi się nie zgadzało – westchnął Luhan. – Ale już jest za późno.
 - Jak to w ogóle możliwe? Przecież dopiero wylądowaliśmy w Ameryce… - spytał Chanyeol.
 - Może to sprawka jakiś szalonych fanów – powiedział Baekhyun z nadzieją w głosie. – Może to tylko żart.
            Wszyscy zamilkli. Nikt nie wierzył w tę teorię.
 - Lepiej żeby tak było – odparł krótko Junmyeon, chowając twarz w dłoniach.
            Nagle Zitao wskazał na ścianę i krzyknął:
 - Patrzcie, coś tam jest!
            Na ścianie obok lustra pojawiły się słowa napisane po angielsku. Czcionka, którą je napisano była słodka, ale ich znaczenie już o wiele mniej.

“Dear boys, welcome to the white paradise, the most magical house in LA.
Let’s play a game.
It’s good for you to know the following things:
Don’t try to get out of the house, it is out of your capabilities.
You have a small magic ring on your neck and there is a small knife hidden inside it. It will give you a little punishment if you break the rules.
You will have to divide yourselves into two teams.
The two boys standing nearest to the door will be the captains. Both of the captains will choose their first team members. The ones who get picked will choose the next members. It goes on like this until nobody is left.
The game is very simple and has only two rules:
1. After 48 hours, only one boy should be alive in this house.
2. The last two boys who are alive should belong to one team.
Good luck my dear boys. We wish you the best of luck in this weekend.
Your housekeepers.”

 - Duizhang, co tam jest napisane? – spytał Zitao, wbijając we mnie wzrok.
            Jeszcze nie oprzytomniałem, jednak na stoperze znajdującym się nad drzwiami pojawił się rząd liczb.

47 h 59 m 59 s







Tłumaczenie napisu:

„Drodzy chłopcy, witajcie w białym raju, najbardziej magicznym domu w Los Angeles.
Zagrajmy.
Musicie jednak znać parę szczegółów:
Nie próbujcie wydostać się z domu, gdyż jest to poza waszym zasięgiem.
Wokół waszych szyi zamontowałem specjalne pierścienie, w których ukryte są małe ostrza. Jeśli złamiecie reguły, czeka was drobna kara.
Musicie podzielić się na dwie drużyny.
Kapitanami drużyn zostaną ci, którzy stoją najbliżej drzwi. Obaj wybiorą po jednym członku  swojej nowej drużyny. Ci, którzy zostali wybrani, wybierają kolejnych. Powtarzacie ten schemat aż wszyscy zostaną rozdzieleni.
Gra jest bardzo prosta i panują jedynie dwie zasady:
  1. Po upłynięciu 48 godzin tylko jeden z was powinien pozostać żywy w tym domu.
  2. Ostatnia para, której uda się przeżyć, musi należeć do tej samej drużyny.
Powodzenia, drodzy chłopcy. Życzymy wam szczęścia.
Wasi gospodarze”

piątek, 19 października 2012

48 godzin - 1 rozdział



Fanfic „48 hours” autorstwa 辛辛息息
Link do oryginału: [klik]
Tłumaczone na podstawie translacji lukais
Link do angielskiej wersji: [klik]
Liczba słów: 987
Tłumaczka: NiQusia
Beta: Nat

48 godzin


Rozdział pierwszy

            Biorąc pod uwagę jego wygląd oraz ubiór, nie mogę uwierzyć, że jest człowiekiem z czasowym autyzmem oraz tendencją do brutalności. Wiem, że człowiek, który nie chce mówić robi tak, ponieważ boi się, że inni go nie zrozumieją.
            Całkowicie to rozumiem.
 - Cześć – zamknąłem za sobą drzwi do pokoju przesłuchań i podszedłem do biurka. – Nazywam się Frank.
            Spojrzałem na niego, skłoniłem się lekko i zanim usiadłem za biurkiem, spytałem czy zechciałby napić się kawy.
            Oczywiście nie miał zamiaru odpowiedzieć na moje nudne pytanie.
 - Myślę, że tutejsza kawa nie należy do najlepszych, ale mam też ze sobą herbatę… - zagaiłem. – Przywiozłem ją z domu, chciałbyś spróbować? – już podczas zadawania tego pytania kiwnąłem na Mike’a, by wniósł dzbanek z napojem.
 - Zauważyłem, że od dłuższego czasu nie piłeś wody, każdy z nas musi coś pić – spojrzałem na niego uważnie, zanim dokończyłem zdanie. – Oczywiście, pod warunkiem, że chcesz żyć.
            Nie zmienił pozycji, ale jego cienkie i długie rzęsy lekko zafalowały.
 - Nie jestem z policji, nie jestem tu byś miał z kim pogawędzić, nie będę cię głaskał po główce i zachowywał się jak twoja niania – uśmiechnąłem się lekko. – Jestem lekarzem, osobą, której najbardziej teraz potrzebujesz.
            Jego oczy, które skierował ku podłodze, były puste.
 - W ciągu tego ostatniego tygodnia wiele przeżyłeś. Ale pewnego dnia… - schyliłem się, by móc uważniej się przyjrzeć jego twarzy ukrytej pod grzywką. – Pewnego dnia postanowisz żyć dalej i stawić temu czoła. Chcesz wiedzieć dlaczego? – spytałem.
            Nie odpowiedział.
 - Bo nie jesteś szalony, twój stan psychiczny jest stabilny. Nie cierpisz na amnezję. Twoje zachowanie po tym, co się stało, jest skutkiem burzy emocji, którą przeżyłby każdy człowiek gdyby był na twoim miejscu. Możesz nie chcieć tego przed sobą przyznać, ale twoja psychika jest silniejsza niż u przeciętnej osoby w twoim wieku. Chociaż chciałeś popełnić samobójstwo, zbyt długo się wahałeś.
            Kris spuścił głowę, wciąż wpatrując się w podłogę.
 - Miałeś przynajmniej 5 godzin, a ze wszystkich możliwości wybrałeś śmierć przez przedawkowanie – spojrzałem na niego. – Mogłeś zeskoczyć z dachu, stłuc lustro i poderżnąć sobie gardło. Tak wiele zrobiłeś, by przygotować się do swojej śmierci, ale nie umarłeś.
            Jeden z jego palców zadrżał.
 - Twoje pragnienie przetrwania jest silniejsze niż u innych ludzi, o wiele silniejsze niż u twoich zmarłych przyjaciół. Dlatego wciąż żyjesz – przesunąłem się odrobinę bliżej. – A Bóg pozwolił ci żyć, być może nie w nagrodę, a ponieważ nie cierpiałeś wystarczająco. Może żyjesz za karę.
            Podniósł wzrok, który wydawał się być zamglony.
 - Oczywiście możesz zamilknąć na zawsze, nie odezwać się słowem do końca swojego życia, przejdziesz pomyślnie ewaluację psychologiczną, wynajmiesz świetnego prawnika, który wyciągnie cię z tego bagna. Możesz przeżyć resztę życia w spokoju, w końcu nie ma nic złego w byciu tchórzem, mógłbyś prowadzić całkiem satysfakcjonujące życie – kontynuowałem. – Ale ty taki nie jesteś. Gdybyś taki był, zginąłbyś w tej willi razem z innymi.
            Zapadła cisza, skupiłem na nim wzrok.
            Jego ochrypły głos został użyty po raz pierwszy od kilku dni.
 - Przeceniasz mnie.
            Niemal czułem jak grupa ludzi zza lustra weneckiego wstrzymuje oddech, a ci, którzy nie założyli słuchawek, w których rozbrzmiewał głos tłumacza, szybko wpychają je do ucha. Ponad tuzin ludzi obserwowało każdy nasz ruch.
            Spojrzałem na niego i uśmiechnąłem się.
 - Dlaczego tak uważasz?
 - Myślisz, że jesteś taki mądry? – na jego usta wpłynął uśmieszek.
 - Oczywiście, że nie – odpowiedziałem.
 - Nie – zaśmiał się i pokręcił głową. – Musisz sobie myśleć, że to rozpracowałeś, że znasz tę sprawę jak własną kieszeń, że nad wszystkim masz kontrolę.
            Patrzyłem na niego w ciszy.
 - Gdybyś tylko zrozumiał, że ci, którzy cię tu przyprowadzili, nie zrobili tego ze względu na sprawę czy mnie, bo jestem zwykłym oszustem, od początku grałem swoją rolę – Kris znów się uśmiechnął i zmrużył oczy. – Że od początku chcieliśmy cię tu zwabić. Myślałeś, że nie odezwałem się ani słowem z powodu bólu, który odczuwam, a tak naprawdę to wszystko było udawane.
            Przyjrzałem mu się i zacząłem się zastanawiać czy on naprawdę potrzebuje ewaluacji psychologicznej.
 - Jak byś się czuł? – spytał.
            Zapadła cisza.
 - Nie uwierzyłbym ci – odpowiedziałem.
 - Co gdybyś wyszedł z tego pokoju, a wokół nie byłoby nikogo oprócz nas?
            Zastanowiłem się przez chwilę.
 - Założyłbym, że zarządzono ewakuację, wszyscy uciekli i nie mieli czasu nas powiadomić.
 - Co gdybyś nie mógł użyć telefonu, by się z kimś skontaktować? Co by było gdybyś odkrył, że drzwi prowadzące na zewnątrz są zamknięte?
            Wciąż na niego patrzyłem. Chociaż atmosfera nie była zbyt komfortowa, musiałem robić wszystko by zachować profesjonalizm i prowadzić zwykłą rozmowę.
 - W takim razie… - zakręciłem kubkiem, trzymanym w dłoniach. – Starałbym się bronić i… byłbym nieufny wobec ciebie.
            Jego oczy nagle przygasły.
 - Zła odpowiedź.
 - Nie zaatakowałbym cię pierwszy, zanim nie dowiedziałbym się co się dzieje – zapewniłem go. – Ale nie ufałbym ci.
 - Mylisz się… i ja się myliłem… my wszyscy… - spuścił głowę.
            Obserwowałem wyraz jego twarzy i cicho spytałem:
 - Masz na myśli innych członków?
            Zaśmiał się i spuścił głowę.
 - Twoja herbata pachnie całkiem nieźle.
            Mogłem jedynie podążyć za jego zmianą tematu.
 - Och, piłeś już ją kiedyś?
 - Bi Luo Chun, jeden ze starych przyjaciół, często ją serwował – odpowiedział, jakbym i ja był jednym z jego „starych przyjaciół”.
 - Znajomy z Chin, którego poznałeś w Korei? – spytałem.
 - Zgadza się – odpowiedział. – Nie możemy pić alkoholu kiedy tylko nam się zechce. Podczas chińskiego nowego roku zastępowaliśmy alkohol herbatą – zaczął wspominać.
 - Ten przyjaciel… wciąż mieszka w Korei?
            Zamarł na chwilę i pokręcił głową.
 - Nie wiem, ale jeśli wyjechał, wątpię, żeby chciał wrócić do Korei. Zawsze mówił, że chce wrócić do domu, hehe.
            Gdy to mówił, złapał kubek i rozlał jego zawartość po podłodze.
            Obserwowałem go w ciszy.
 - Tak właściwie to nie mam wielu przyjaciół – ponownie odwrócił się w moją stronę. – Zawsze mówił, że tak bardzo chce wrócić do domu, a ja mu zazdrościłem, bo nie wiedziałem gdzie jest mój własny.
            Nagle się do mnie uśmiechnął.
 - Myślę, że możesz mieć rację. Udało mi się przeżyć… nie w nagrodę, a za karę.                 

niedziela, 14 października 2012

48 godzin - prolog

Fanfic „48 hours” autorstwa 辛辛息息
Link do oryginału: [klik]
Tłumaczone na podstawie translacji lukais
Link do angielskiej wersji: [klik]
Liczba słów: 2296
Tłumaczka: NiQusia
Beta: Nat
Notka od tłumacza: Opowiadanie zawiera opisy drastycznych scen.
Link do ściągnięcia [PDF]

 48 godzin



Prolog

W ciągu ostatnich dni w Los Angeles było ciepło i słonecznie, jednak liczba
pacjentów odwiedzających moją klinikę nie zmalała. Jak zwykle moja sekretarka narzekała na
swoją pracę podczas krótkich przerw w odbieraniu telefonu. Pacjent czekający w poczekalni
milczał i bez końca sączył wodę, a rośliny rosły w swoich małych doniczkach.
Jestem 42-letnim psychologiem, kawalerem z licencją na wykonywanie zawodu w
Ameryce otrzymaną ponad 10 lat temu. Tak właściwie to nie mam wobec siebie
wygórowanych oczekiwań, przez które mógłbym być niezadowolony.
Od kiedy pamiętam, Los Angeles nie było spokojnym miejscem. Oczywiście nie
miało to wpływu na wybór zawodu. Jednak podczas wybierania doktoratu, nie mogłem
oprzeć się swojemu zainteresowaniu. Otóż muszę przyznać, że bardziej interesują mnie
sprawy kryminalne niż pomoc w rozwiązywaniu sprzeczek pomiędzy mężem i żoną. Rzecz
jasna nie chcę urazić psychologów, którzy wybrali inne specjalizacje. Mimo to, uważam, że
psychologia kryminalistyczna jest o wiele ciekawsza. Być może sądzę tak tylko dlatego, że
los mnie nauczył, że życie nie jest proste. 4 lata temu autystyczny czterdziestolatek został
głównym podejrzanym w sprawie zabójstwa swojego 3-miesięcznego syna. Owinął go w
folię, a ciało porzucił w kontenerze na śmieci oddalonym o 200 metrów od swojego miejsca
zamieszkania. Jego żona była kobietą pochodzącą z Tajlandii, która nie posługiwała się
angielskim. Jej stan psychiczny znacznie się pogorszył po tym incydencie. Pamiętam, że
tamte święta nie należały do najmilszych - spędziłem je w siedzibie Federalnego Biura
Śledczego, a po policzkach mężczyzny siedzącego naprzeciwko mnie leciały łzy, które
ewentualnie trafiały do jego kubka z kawą.
Od wtedy droga do siedziby Biura Federalnego przestała być mi obca. Znałem
ścieżkę, którą chodziłem rano, kierując się biura i wracałem wieczorem, idąc do domu. Byłem
dobrym współpracownikiem, wykorzystywałem swoje zdolności by zdobyć dusze diabłów, a
następnie sprzedać je samemu Szatanowi. Oczywiście swoją duszę zostawiałem nietkniętą.
Ani ja ani moja dusza nie potrzebowaliśmy ratunku. Pozwalałem jej nacieszyć się w
piekle. Policja nie musiała wiedzieć o mojej orientacji seksualnej, mogliby przez to pomyśleć,
że jestem psychologiem, który sam potrzebuje pomocy kolegi po fachu.
W poprzednim roku postanowiłem, że czas przestać z nimi współpracować. Duża ilość
pacjentów skutkowała tym, że przestałem zwracać uwagę na siebie. Nie chciałem by zbyt
duża presja wywołała stan, przez który musiałbym się udać do psychiatry. Jednak tydzień
temu usłyszałem o dużej sprawie, w którą zamieszani byli mężczyźni pochodzący z Azji. Być
może to przez zaciekawienie, a może przez fakt, że zamieszani byli Azjaci, lecz gdy
zadzwonił do mnie czterdziestoletni inspektor, David, i zaprosił do współpracy, nie
odmówiłem.
Okazało się, że popularna, koreańska grupa przybyła do Los Angeles w ostatni piątek.
Mieli przygotować się do trasy koncertowej, udzielić kilku wywiadów i przygotować
teledysk. Jednak po wylądowaniu samolotu wszyscy zniknęli w niewyjaśnionych
okolicznościach. Personel, który miał ich powitać na lotnisku, nawet ich nie spotkał, a
pracownicy, którzy z nimi podróżowali, wyszli innym wyjściem i stracili kontakt z grupą
chłopców.
- Słyszałam tylko jak dwoje z nich wołało innego członka, nie zdołałam ich znaleźć – zeznała
jedna z pracownic.
Wszystko zmieniło się wczoraj, we wtorek rano, gdy policja odnalazła chłopców w
willi na obrzeżach miasta. Niestety, gdy ich odnaleziono, tylko jeden z nich wciąż żył -
siedział w wannie i miał zamiar połknąć tabletki na serce.
- Chłopak jest Chińczykiem, tak jak ty – powiedział młody policjant, Mike.
Chłopiec przeżył tak duży stres psychiczny, że odkąd policja go odnalazła, nie był w
stanie z nikim się porozumieć. Najgorsze w tym wszystkim było to, że był jedyną osobą,
która znała całą historię, przez co był jednocześnie pokrzywdzonym oraz głównym
podejrzanym. Oprócz czasowego autyzmu, wykazywał tendencję do huśtawki nastrojów,
czasem nawet agresji. Wczoraj, gdy wręczono mu pióro, którym miał podpisać dokumenty
potwierdzające tożsamość, zaatakował jednego z policjantów. Z powodu delikatnej natury tej
sprawy, został zamknięty na cały dzień w pokoju, który był uważnie monitorowany.
Chociaż jego włosy są w nieporządku, nie miał okazji się ogolić od przynajmniej
dwóch dni, musiałem przyznać, że Bóg obdarzył go nieziemskim wyglądem i postawą.
Gdybym nie wiedział, że jest członkiem grupy idoli, użyłbym określenia „niebiańsko piękny”
by go opisać.
To oczywiste, że Bóg miał do niego słabość. Nie dość, że obdarzył go tym ciałem, to
jeszcze utrzymał go przy życiu.
Jego chińskie imię brzmi Wu Yi Fan, angielskie – Kris. 24 lata, jego rodzice się
rozwiedli gdy był mały. Krótko żył za granicą, heteroseksualny, miał kilka dziewczyn.
Bazując na jego dokumentach, mogłem stwierdzić, że jego rodzina była dość bogata, dobrze
wyedukowana. Jego historia medyczna była czysta, żadnych operacji plastycznych,
doświadczeń narkotykami czy kryminałem. Czekało go wiele lat pomyślnej kariery. Jego
zdolności socjalne były na normalnym poziomie, był nawet liderem grupy, nie wykazywał
skłonności do autyzmu.
Większość zabitych pochodziło z Korei, jedynie troje członków było Chińczykami –
tak jak Kris, wszyscy pracowali dla koreańskiej agencji. Mike podał mi zdjęcie, zrobione
podczas ich koncertu w Tokio, wyglądali na zgrany zespół, byli do siebie podobni. Jestem
pewien, że Europejczycy nie byli w stanie określić kto jest kim.
- Według raportu, który określa czas zgonu, ci czterej zginęli najpóźniej, około 18 godzin
zanim ich odnaleźliśmy – Mike wyjął cztery zdjęcia przedstawiające sceny zbrodni i wyłożył
je przede mną. Wszystkie były podpisane, w końcu łatwiej jest odróżnić litery niż ich twarze.
- Ten tutaj nazywał się Chanyeol, znaleziono go w szafie na pierwszym piętrze domu.
Przyczyną śmierci było zadanie ciosu ostrym narzędziem w brzuch, prawdopodobnie
narzędziem zbrodni był przedmiot używany do sztuczek magicznych – wskazał na miecz
pokazany na zdjęciu. – Przypuszczamy, że narzędzie przebito przez drzwi, a następnie
raniono nim ofiarę, powodując śmierć.
Chłopiec na zdjęciu był raczej wysoki, jego włosy były związane, ciało lekko
wykrzywione, a pojedyncze pasma włosów okalały jego twarz.
- Luhan, Chińczyk. Tylko jego znaleziono poza budynkiem – palce Mike’a stuknęły w drugie
zdjęcie. – Próbował wspiąć się przez kominek, ale sznur, który zrobił z materiału był mało
wytrzymały i pod jego ciężarem szybko się przerwał – twarz chłopca ze zdjęcia była
nienaruszona, wydawał się być niezwykle przystojny, o bardzo jasnej karnacji. Mike wydawał
się być niezadowolony, że niedoszłemu uciekinierowi nie udało się przeżyć. – Nie rozumiem.
Sznur znaleziony w salonie byłby o wiele solidniejszy od materiału. Dlaczego go nie użył? Co
on sobie myślał?
- Jego możesz spytać – powiedział David, wchodząc do pomieszczenia. Pracowałem z nim
niezliczoną ilość razy, wystawiłem rękę na przywitanie. – Długo się nie widzieliśmy,
przyjacielu – uśmiechnął się i uścisnął moją dłoń. – Ten dzieciak jest jedyną osobą, która
może wyjaśnić co się tam stało – wskazał na chłopaka, któremu udało się przeżyć. – Jeśli uda
ci się coś z niego wyciągnąć, zabiorę cię na wypad na narty do Kanady.
- Jestem wdzięczny za szczodrość, ale – dotknąłem swojego nosa - nie zapominaj, że wisisz
mi jeszcze wycieczkę na Hawaje za ostatnią sprawę. Co więcej – spojrzałem na Krisa, który
pozostawał w bezruchu – wiesz, że nie jestem dobry we współpracy z dzieciakami. A już
zwłaszcza z tak słodkimi jak on.
- Jego słodkie czasy dobiegły końca, zwłaszcza jeśli wciąż będzie milczał – David poklepał
mnie po ramieniu. – To twoje zadanie, sprzedawco dusz. Zabierz ze sobą tę jego beznamiętną
minę i spraw, żeby pokazał nam swoją posłuszną stronę i zapłakaną buźkę, gdy będzie
opowiadał o sprawie – poprosił, kierując się w stronę drzwi.
- Powiedział ci ktoś kiedyś, że jesteś porąbany? – zapytałem z uśmiechem.
- Oczywiście – kiwnął głową. – Moja żona przypomina mi o tym codziennie. Dziwne że i ty
to zauważyłeś – zamrugał niewinnie.
- Idź do diabła – pożegnałem Davida i zwróciłem się do Mike’a.
- Szef torturuje cię w ten sposób codziennie?
- Nie, robi tak tylko z tobą – odpowiedział, unosząc brwi – Och, no i jeszcze z Panem
Ocalałym.
- Znęcanie się nad więźniami? Musicie wiedzieć, że to podpada pod dyskryminację rasową –
zażartowałem i odepchnąłem go żartobliwie.
- Och, nie przesadzaj, to on się nad nami znęca! – wyżalił się Mike. – Przez cały dzień jego
mina się nie zmieniła, jakby był posągiem! Oglądaliśmy ich teledyski w biurze, tańczyli i
śpiewali jak świerszczyki, naprawdę nie mogę pojąć, że to ta sama osoba.
- Hej, był sam na sam z mnóstwem zmarłych pod tym samym dachem przez przynajmniej
pięć godzin, gdybyś ty był na jego miejscu, zostałbyś martwym świerszczem – zażartowałem.
Twarz Mike’a ozdobił wykrzywiony uśmiech. – Martwy świerszcz? Gdybyśmy
przyjechali chwilę później, winda do nieba zabrałaby go z brzuchem pełnym pigułek na serce.
A może do piekła.
- Naprawdę go podejrzewacie? – spytałem – Cóż za czarny humor.
- Może – Mike pokręcił głową i wykrzywił usta. – Tak czy inaczej, musi zacząć z nami
współpracować. Spójrz na niego, jest jak lew bez kłów i pazurów.
- Lew? Raczej lwiątko? – spytałem.
- Czy twoim zdaniem dwudziestoczterolatek jest młody? – Mike przekrzywił głowę.
- Oczywiście, że tak. Wolę pracować z dorosłymi. Tak właściwie, gdybym znalazł kochanka
w jego wieku, czułbym się jak kryminalista.
- Daj spokój – Mike potrząsł głową w niedowierzaniu. – Nie sypiam z kobietami starszymi
niż 24 lata.
- Ach, tak. Zapomniałem, że sam jesteś dzieciakiem – uśmiechnąłem się w jego stronę i
zanim mógł odpowiedzieć, podniosłem kolejne zdjęcie. – Kto to taki? Kolor jego skóry… jest
seksowny. W porównaniu z innymi.
Mike spojrzał na mnie i pokręcił głową, wracając do pracy – Kai, Koreańczyk, jeden z
ostatniej czwórki, zmarł w ciągu osiemnastu godzin przez znalezieniem – przejrzałem zdjęcia,
pozwalając Mike’owi kontynuować. - Przed śmiercią wdał się w bójkę, zmarł przez cios
zadany w tył głowy. Co w nim interesujące – Mike się uśmiechnął - do samego końca ściskał
w dłoni beżowy guzik, który został oderwany od koszuli tego dzieciaka – wskazał na Krisa. –
Analiza DNA naskórka znalezionego pod jego paznokciami, potwierdziła, że to Pan Ocalały z
nim walczył.
Kiwnąłem głową. Och, słodki dzieciaku, wygląda na to, że wpadłeś po uszy.
- Lay, Chińczyk, 23 lata, wykrwawił się na śmierć – Mike wygrzebał kolejne zdjęcie – Umarł
naprawdę późno, wygląda na to, że jako ostatni – wyjaśnił.
- To zdjęcie z jakiejś sesji? – spytałem.
- To zdjęcie ze sceny zbrodni. Faktycznie wygląda jakby było zrobione, gdy chłopak jeszcze
żył… - Mike ponownie odwrócił się w stronę Krisa. – Będziesz musiał go o to spytać.
Na pierwszy rzut oka zdjęcie wyglądało jak z okładki magazynu. Chłopiec – Lay –
siedział na krześle w sypialni, odwrócony w stronę okna. Promienie słoneczne padały na jego
twarz, a delikatny uśmiech, który zdobił jego usta, nie wyjawiał oznak bólu. Na zdjęciu
wyglądał jak nastolatek, wygrzewający się w słońcu. Jedyne, co go zdradzało, to
zakrwawione nadgarstki oraz ślady krwi na dywanie, prowadzące od drzwi aż do jego ciała.
- Tak płytkie cięcia nie powodują śmierci, jednak u kogoś, chorującego na wrodzoną
koagulopatię… - głos Mike’a się wzmocnił. – Bez natychmiastowej pomocy medycznej i
transfuzji krwi, takiego człowieka czeka pewna śmierć.
- To było samobójstwo?
- A jak myślisz? – spytał Mike.
- Nie mam pojęcia – potrząsnąłem głową. – Nie jestem profesjonalistą, mam tylko takie
przeczucie… spójrz na jego twarz, wydaje się być bardzo spokojny – wskazałem zdjęcie.
- Prawda, też mi się tak wydaje, ale… - Mike pokazał mi zdjęcie łazienki. – Cięcie na
nadgarstkach zostało zrobione kawałkiem roztrzaskanego lustra, na którym znajdują się
jedynie odciski palców Krisa. Zanim spróbował odebrać sobie życie – Mike wskazał podłogę
obok wanny – uformował naprawdę dziwaczny wzór z kawałków lustra. Przypuszczamy, że
zrobił to, gdy jego stan psychiczny się pogorszył.
Zdjęcie pokazywało zakrzywiony wielokąt stworzony z fragmentów roztrzaskanego
lustra.
- Co więcej, Kris miał na lewym nadgarstku dwa zegarki, jeden czarno-biały, a drugi różowy,
dwa zupełnie różne style. Oba zegarki nie chodziły, zatrzymały się o innej godzinie. Przy
zlewie znaleziono adres i numer telefonu – konturował Mike. – Potwierdzono, że to adres i
numer do rodziny Luhana, mieszkającej w Pekinie. Jest wiele spraw, które trzeba jeszcze
wyjaśnić. Jak na przykład dziura w maszynie do tańczenia przez którą spadł jeden z
chłopców, Sehun. Zginął, chociaż na dole znaleziono małą trampolinę. Również pusty sejf,
który można było otworzyć za pomocą kostki Rubika… Pierwszy raz w życiu widziałem sejf
zabezpieczony kostką Rubika! W łazience na pierwszym piętrze znaleziono lustro, w którego
dolnym prawym rogu napisano coś po chińsku…
Sięgnąłem po zdjęcie, które podał mi Mike. Spojrzałem na dwa słowa, który były na
nim widoczne – „Uciekaj szybko”.
- Jeden z Chińczyków, Tao… To jego odcisk palca znaleźliśmy na lustrze z napisem – Mike
zaczął szperać pomiędzy zdjęciami. – Zmarł od rany zadanej w brzuch. Narzędziem zbrodni
była prawdopodobnie rozbita butelka po wódce.
- Miejsce śmierci? – spytałem.
- Salon.
- Co z resztą?
- Już i tak zbyt dużo ci powiedziałem – westchnął Mike. – Sam o tym wiesz. Muszę
przestrzegać zasad i przepisów – spojrzał na mnie przepraszająco. – Nie należysz do
wydziału.
- Rozumiem – zamilkłem na chwilę i zebrałem zdjęcia – Dziękuję, że mi wszystko
wyjaśniłeś. Tak wiele ważnych szczegółów… - uśmiechnąłem się do Mike’a.
- Nie wyjawiłem wielu szczegółów. Po prostu słuchałeś uważniej niż zwykle.
- Dobrze, przyznaję, masz rację – schyliłem głowę i cicho się zaśmiałem. Chociaż wszyscy
jesteśmy ludźmi, nie jesteśmy sobie równi. Śmierć młodego człowieka z pewnością nie jest
sprawiedliwa. Dlaczego Bóg jednym odbiera życie, a innym je daruje?
- Ostatnie pytanie – podniosłem głowę. – Czy w piątek było jakieś święto? Religijny dzień
wolny od pracy?
Mike spojrzał na mnie i pokręcił głową.
- Nie, ale dla nich to ważna data. To druga rocznica ich debiutu.
- Znasz nawet takie szczegóły? – spojrzałem na Mike’a.
- Tak właściwie to nie powinienem tego wiedzieć, ale specjalnie się dowiadywałem. Nie
mogę już nic więcej ci powiedzieć. Mogę mieć problemy.
Uśmiechnąłem się, rozumiejąc w jakiej sytuacji go stawiam.
- Kiedy mogę go zobaczyć? – spytałem, zbierając akta.
- Jak będziesz gotów – Mike przyjrzał mi się uważnie, odłożył teczkę i zdjęcia, które trzymał
w dłoni. – Ale musisz mi dać znać pół godziny wcześniej. Musimy się przygotować –
wyjaśnił, kierując się w stronę pokoju przesłuchań.
- Przygotować?
- Och, kpisz sobie ze mnie? Już zaatakował jednego z nas, a ty… - zmierzył mnie wzrokiem.
– Łagodny i bezbronny Panie Doktorze, nie chcę, by był pan na jednym z tych zdjęć.
- Tak właściwie, to jestem w najbezpieczniejszym miejscu w całym mieście – spojrzałem na
niego. – Ten łagodny i bezbronny Pan Doktor zna magię, o której nawet nie słyszeliście.
Przekrzywił głowę, pokiwał z nieodgadnionym wyrazem twarzy i raz jeszcze
skierował się w stronę drzwi.
- Wybacz, obowiązki wzywają. Jeszcze jedno… - odwrócił się w moją stronę. – Nie
wspominaj przy mnie o magii, bo i ciebie zacznę podejrzewać.