Fanfic „48 hours” autorstwa 辛辛息息
Link do oryginału: [klik]
Tłumaczone na podstawie translacji lukais
Link do angielskiej wersji: [klik]
Liczba słów: 987
Tłumaczka: NiQusia
Beta: Nat
Beta: Nat
48 godzin
Rozdział pierwszy
Biorąc pod
uwagę jego wygląd oraz ubiór, nie mogę uwierzyć, że jest człowiekiem z czasowym
autyzmem oraz tendencją do brutalności. Wiem, że człowiek, który nie chce mówić
robi tak, ponieważ boi się, że inni go nie zrozumieją.
Całkowicie
to rozumiem.
- Cześć – zamknąłem
za sobą drzwi do pokoju przesłuchań i podszedłem do biurka. – Nazywam się
Frank.
Spojrzałem
na niego, skłoniłem się lekko i zanim usiadłem za biurkiem, spytałem czy
zechciałby napić się kawy.
Oczywiście
nie miał zamiaru odpowiedzieć na moje nudne pytanie.
- Myślę, że tutejsza
kawa nie należy do najlepszych, ale mam też ze sobą herbatę… - zagaiłem. –
Przywiozłem ją z domu, chciałbyś spróbować? – już podczas zadawania tego
pytania kiwnąłem na Mike’a, by wniósł dzbanek z napojem.
- Zauważyłem, że od
dłuższego czasu nie piłeś wody, każdy z nas musi coś pić – spojrzałem na niego
uważnie, zanim dokończyłem zdanie. – Oczywiście, pod warunkiem, że chcesz żyć.
Nie zmienił
pozycji, ale jego cienkie i długie rzęsy lekko zafalowały.
- Nie jestem z
policji, nie jestem tu byś miał z kim pogawędzić, nie będę cię głaskał po
główce i zachowywał się jak twoja niania – uśmiechnąłem się lekko. – Jestem
lekarzem, osobą, której najbardziej teraz potrzebujesz.
Jego oczy,
które skierował ku podłodze, były puste.
- W ciągu tego
ostatniego tygodnia wiele przeżyłeś. Ale pewnego dnia… - schyliłem się, by móc
uważniej się przyjrzeć jego twarzy ukrytej pod grzywką. – Pewnego dnia
postanowisz żyć dalej i stawić temu czoła. Chcesz wiedzieć dlaczego? –
spytałem.
Nie
odpowiedział.
- Bo nie jesteś
szalony, twój stan psychiczny jest stabilny. Nie cierpisz na amnezję. Twoje
zachowanie po tym, co się stało, jest skutkiem burzy emocji, którą przeżyłby
każdy człowiek gdyby był na twoim miejscu. Możesz nie chcieć tego przed sobą
przyznać, ale twoja psychika jest silniejsza niż u przeciętnej osoby w twoim
wieku. Chociaż chciałeś popełnić samobójstwo, zbyt długo się wahałeś.
Kris
spuścił głowę, wciąż wpatrując się w podłogę.
- Miałeś przynajmniej
5 godzin, a ze wszystkich możliwości wybrałeś śmierć przez przedawkowanie –
spojrzałem na niego. – Mogłeś zeskoczyć z dachu, stłuc lustro i poderżnąć sobie
gardło. Tak wiele zrobiłeś, by przygotować się do swojej śmierci, ale nie
umarłeś.
Jeden z
jego palców zadrżał.
- Twoje pragnienie
przetrwania jest silniejsze niż u innych ludzi, o wiele silniejsze niż u twoich
zmarłych przyjaciół. Dlatego wciąż żyjesz – przesunąłem się odrobinę bliżej. –
A Bóg pozwolił ci żyć, być może nie w nagrodę, a ponieważ nie cierpiałeś
wystarczająco. Może żyjesz za karę.
Podniósł
wzrok, który wydawał się być zamglony.
- Oczywiście możesz
zamilknąć na zawsze, nie odezwać się słowem do końca swojego życia, przejdziesz
pomyślnie ewaluację psychologiczną, wynajmiesz świetnego prawnika, który
wyciągnie cię z tego bagna. Możesz przeżyć resztę życia w spokoju, w końcu nie
ma nic złego w byciu tchórzem, mógłbyś prowadzić całkiem satysfakcjonujące
życie – kontynuowałem. – Ale ty taki nie jesteś. Gdybyś taki był, zginąłbyś w
tej willi razem z innymi.
Zapadła
cisza, skupiłem na nim wzrok.
Jego
ochrypły głos został użyty po raz pierwszy od kilku dni.
- Przeceniasz mnie.
Niemal
czułem jak grupa ludzi zza lustra weneckiego wstrzymuje oddech, a ci, którzy
nie założyli słuchawek, w których rozbrzmiewał głos tłumacza, szybko wpychają
je do ucha. Ponad tuzin ludzi obserwowało każdy nasz ruch.
Spojrzałem
na niego i uśmiechnąłem się.
- Dlaczego tak
uważasz?
- Myślisz, że jesteś
taki mądry? – na jego usta wpłynął uśmieszek.
- Oczywiście, że nie
– odpowiedziałem.
- Nie – zaśmiał się i
pokręcił głową. – Musisz sobie myśleć, że to rozpracowałeś, że znasz tę sprawę
jak własną kieszeń, że nad wszystkim masz kontrolę.
Patrzyłem
na niego w ciszy.
- Gdybyś tylko
zrozumiał, że ci, którzy cię tu przyprowadzili, nie zrobili tego ze względu na sprawę
czy mnie, bo jestem zwykłym oszustem, od początku grałem swoją rolę – Kris znów
się uśmiechnął i zmrużył oczy. – Że od początku chcieliśmy cię tu zwabić.
Myślałeś, że nie odezwałem się ani słowem z powodu bólu, który odczuwam, a tak
naprawdę to wszystko było udawane.
Przyjrzałem
mu się i zacząłem się zastanawiać czy on naprawdę potrzebuje ewaluacji
psychologicznej.
- Jak byś się czuł? –
spytał.
Zapadła
cisza.
- Nie uwierzyłbym ci
– odpowiedziałem.
- Co gdybyś wyszedł z
tego pokoju, a wokół nie byłoby nikogo oprócz nas?
Zastanowiłem
się przez chwilę.
- Założyłbym, że
zarządzono ewakuację, wszyscy uciekli i nie mieli czasu nas powiadomić.
- Co gdybyś nie mógł
użyć telefonu, by się z kimś skontaktować? Co by było gdybyś odkrył, że drzwi prowadzące
na zewnątrz są zamknięte?
Wciąż na
niego patrzyłem. Chociaż atmosfera nie była zbyt komfortowa, musiałem robić
wszystko by zachować profesjonalizm i prowadzić zwykłą rozmowę.
- W takim razie… -
zakręciłem kubkiem, trzymanym w dłoniach. – Starałbym się bronić i… byłbym
nieufny wobec ciebie.
Jego oczy
nagle przygasły.
- Zła odpowiedź.
- Nie zaatakowałbym
cię pierwszy, zanim nie dowiedziałbym się co się dzieje – zapewniłem go. – Ale
nie ufałbym ci.
- Mylisz się… i ja
się myliłem… my wszyscy… - spuścił głowę.
Obserwowałem
wyraz jego twarzy i cicho spytałem:
- Masz na myśli
innych członków?
Zaśmiał się
i spuścił głowę.
- Twoja herbata
pachnie całkiem nieźle.
Mogłem
jedynie podążyć za jego zmianą tematu.
- Och, piłeś już ją
kiedyś?
- Bi Luo Chun, jeden
ze starych przyjaciół, często ją serwował – odpowiedział, jakbym i ja był
jednym z jego „starych przyjaciół”.
- Znajomy z Chin, którego
poznałeś w Korei? – spytałem.
- Zgadza się – odpowiedział.
– Nie możemy pić alkoholu kiedy tylko nam się zechce. Podczas chińskiego nowego
roku zastępowaliśmy alkohol herbatą – zaczął wspominać.
- Ten przyjaciel…
wciąż mieszka w Korei?
Zamarł na
chwilę i pokręcił głową.
- Nie wiem, ale jeśli
wyjechał, wątpię, żeby chciał wrócić do Korei. Zawsze mówił, że chce wrócić do
domu, hehe.
Gdy to
mówił, złapał kubek i rozlał jego zawartość po podłodze.
Obserwowałem
go w ciszy.
- Tak właściwie to
nie mam wielu przyjaciół – ponownie odwrócił się w moją stronę. – Zawsze mówił,
że tak bardzo chce wrócić do domu, a ja mu zazdrościłem, bo nie wiedziałem
gdzie jest mój własny.
Nagle się
do mnie uśmiechnął.
- Myślę, że możesz
mieć rację. Udało mi się przeżyć… nie w nagrodę, a za karę.
Jezus, Krzysiek... zaczynam się Ciebie bać.
OdpowiedzUsuń